Z Kroniki klasztornej

 
 
(1)
 
       JESIEŃ 1956
 
             W łonie Zgromadzenia warszawskiego zaczęło się coś poruszać. Powiedziałby ktoś, że stare drzewo, drzewo okryte grubą korą, puszcza młody, zielony pęd. Pęd jest zielony, a raczej niemowlęco seledynowy. Na razie trzyma się mocno swego dobrego, starego pnia i szuka nowej drogi.
             W Siedlcach na placu przy ul. Jagiellońskiej rosną drzewa owocowe, agrest i stoi stary, drewniany dom. Wiedzie do niego brama zamknięta dzień i noc, ale bez parkanu... Wielkie nadzieje niewyklutego jeszcze zgromadzenia siedleckiego skupiły się na tym kawałku gruntu, który pewnego jesiennego dnia stał się oficjalnie własnością Sióstr Sakramentek z Warszawy. Śmiałe pomysły "fundatorek" jak się pomieścić w walącej się chatynce parcelowały ją i przebudowywały... oczywiście na razie na planie rozłożonym na stoliku w warszawskiej celi Matki Przełożonej. "A więc tu będzie opłatkarnia, tu kuchnia, tu kaplica, refektarz, a tu pokój przełożeński. S. Weronika w swej przeogromnej dobroci ofiarowała dla nowej fundacji ogromny, czarny kufer; posłuży on prawdopodobnie za biurko, szafę, a w nocy może za łóżko... bo miejsca tak mało...
 
     LUTY 1957
 
          Koniec Wizytacji w warszawskim klasztorze i jednocześnie zwolnienie siedleckich "fundatorek" z klauzury. Będą jeździć po całej Polsce, kwestować i budować nowy klasztor. Pozwolenia tego wyczekiwały z wielką niecierpliwością zwłaszcza s. Christina z s. Joanną. Sprawy siedleckie naglą. Trzeba je osobiście załatwiać, trzeba budować i doglądać budowy. Plany są mniej więcej sporządzone przez inżynierów Pawlikowskich - braci.  W kwietniu czy też w początkach maja poświęcenie fundamentów, a jesienią - najpóźniej - wprowadzenie się do nowej siedziby.
          Tymczasem mając na uwadze przyszłe "wypady" Sióstr siedleckich na kwestę i ważne interesy do załatwiania z ludźmi z zewnątrz w klasztorze nastąpiła przeprowadzka...
 
(2)
 
            "Siedlce" skupiły się koło furty. S. Krystyna z S. Joanną zamieszkały w dużej, nieco mrocznej celi na dole przy furcie. Wkrótce wjechał tam wielki "fundacyjny" kufer. Składało się doń wszystko, co tylko może się przydać w życiu codziennym, a mianowicie: maszynki do jarzyn, ołówki, jako też męskie spodnie i kamasze, które przywiozła s. Zofia z Poznania w formie "ofiarki". Stoi też tekturowe pudełko z puszkami, torbami, teczkami i innymi przyborami podróżnymi. (...)
             Wszakże myśl i uwagę s. Krystyny przykuły do siebie katalogi diecezjalne i rozkłady jazdy. Była to jej codzienna lektura. Żadna mysia dziura nie uszła odtąd jej badawczego wzroku, całe diecezje jak na dłoni: ilość dusz, ilość wikarych i dojazdy. A potem listy...  (...)
            Każda niemal Wólka czy Wąwolnica - większe miasta oczywiście też, jak najbardziej - dowiadują się nagle, że oto Sakramentki "korzystając z poparcia Kurii i Biskupa zwracają się pokornie do Przewielebnego Księdza Proboszcza prosząc o pozwolenie na kwestę, albowiem zaczynają budować nowy klasztor. Klasztor kontemplacyjny na wschodnich rubieżach Polski. W nim to będzie rozbrzmiewać modlitwa. Modlitwa chóralna, liturgiczna..." itd.... a jeśli Ksiądz Proboszcz nie będzie miał ochoty nas przyjąć, prosimy pokornie o zawiadomienie. O ile odpowiedzi nie otrzymamy, zjawiamy się z puszkami...
 
(3)
 
Ballada o powsinogach siedleckich
 
Życie płynęło w ciszy
za piecem dobrego Boga,
nikomu się też nie śniło
o jakichś powsinogach.
     A śpiewne milczenie klasztorne,
     surowe lecz słodkie zarazem,
     zewsząd nas otulało
     jak miękkim materacem.
I szukał człowiek Boga
po ścieżkach wydeptanych
i myślał, że tak już będzie
zawsze i bez odmiany.
     Lecz przyszedł dzień, o dziwo,
     że torbę wziąwszy na plecy,
     trza było w świat wędrować
     i rzucić kącik za piecem...
Trza było szukać śladów
dobrego Pana Boga
w rozdkładach kolejowych
i diecezjalnych katalogach.
     W przedziałach kolejowych,
     wśród pyłu ludzkiego słowa,
     tam nawet, gdzie trudno pomyśleć,
     że Bóg się może chować.
Więc kilka Sakramentek -
przyszłoby komu do głowy? -
stało sie oto największą
ozdobą odpustową.
     Co z miną najwdzięczniejszą,
     przesłodkim głosem woła:
     "Ofiara na budowę
     klasztoru i kościoła".
I depczą podlaską ziemię,
wiatr im w policzki dmucha,
lecz nic to, wszak rozsiewają
kontemplacyjnego ducha.
     Bo kiedyś tak się zdarzyło,
     tak dziwnie, kto by zgadł,
     że uśmiech Boży do serca,
     jakby do puszki wpadł.
A co z tym Bożym darem,
co my z nim uczynimy?
Na rogu Rawicza i Bema,
na placu zasadzimy.
     Będzie on mówił o Bogu
     i o tym, że ktoś chciał,
     aby gdzieś, hen, tu w Siedlcach
     pokorny klasztor stał...
    
(4)
 
MARZEC
 
          W czwartek, 8 marca, ogólne przygotowanie do pierwszej wyprawy kwestarskiej. Pewna, całkowicie uzasadniona emocja, ożywienie. W piątek s. Krystyna z s. Joanną wyjechały do Siedlec. Spotkały się z wielką życzliwością różnych kurialnych figur. W Siedlcach chodziły, pytały, oglądały. Do placu przy ul. Jagiellońskiej przylegało kilka ładnych ogródków. Może je odkupić? Właściciele zaskoczeni nie mogą się zdecydować. Jeden z nich mieszka we wsi Lipki koło Siedlec. Ks. Kanclerz Filipiuk, który zaczyna grać rolę przyjaciela i opiekuna, rzeczowo radzi: "Drogie Siostry, musicie jechać do Stoczka, do ks. Terlikowskiego. On, jako proboszcz parafii Lipki, na pewno znajdzie sposób nakłonienia p. Przemyckiego, by zgodził sie odstąpić wam plac. Dla pewności poproszę ks. Biskupa o odpowiednie pismo".
          Ekscelencja chętnie siada do biurka i redaguje pismo nakazując ks. Proboszczowi, by te oto Sakramentki szanował i otaczał względami jak jego własną osobę. I może też pozwoli trochę pokwestować koło kościoła. Sprawa do połowy załatwiona. Drugą połowę trzeba załtwić samemu. Autobusem do Stoczka. Tam ks. Proboszcz wita godści uprzejmie, gościnnie, obiecuje poparcie. Twierdzi, że koniecznie trzeba pojechać do p. Przemyckiego i już przed plebanię zajeżdża szykowna bryczka. Zakonnice zmieszane zaczynają tłumaczyć, że moży by pieszo. "Biskup kiedy jest u nas zawsze jeździ bryczką" - brzmi odpowiedź. Jazda z fantazją przez las...  I z powrotem do Stoczka. Drugi akt: prośba do ks. Proboszca o kwestę. i dziw... Ani rusz nie chce się zgodzić. A przecież był taki serdeczny i przychylny. I pismo Biskupa... Co jest? Siostry fundatorki zakłopotane. Ksiądz Proboszcz bardzo grzecznie, ale sie wymawia. Oczywiście w końcu natarczywość kobieca wzięła górę i co się okazało. Biedny Proboszcz bał się kompromitacji, a bo może parafianie okażą się mało hojni, czy coś się nie uda, więc zawczasu wolał sie wycofać z tej afery. Zniewolony z kazalnicy głosi, perswaduje, prosi, zaklina i tłumaczy, żeby dali, żeby mu wstydu nie przynieśli, niech przetrząsną swe kieszenie i wrzucą do puszki co mogą, co mają, ale wszyscy. Takie ogłoszenie i dodatkowy dar Proboszcza oczywiście nie były bez znaczenia. Od tego dnia ks. Proboszcz Terlikowski stał sie jednym z pierwszysch przyjaciół nowopowstającej fundacji.